Importowanie z Chin, czyli napęd na cztery koła


Importowanie z Chin, czyli napęd na cztery koła
Importowanie z Chin, czyli napęd na cztery koła

Skala chińskiej gospodarki przerasta zdolności poznawcze zwykłego zjadacza chleba. Owszem, dane o eksporcie, imporcie, obrotach czy – jak to się u nas za tzw. władzy ludowej mawiało – o konsumpcji stali na głowę mieszkańca robią wrażenie swym ogromem, ale trzeba by pewnie samemu „dotknąć” Państwa Środka, żeby uświadomić sobie jaki to ekonomiczny gigant. A sprowadzić stamtąd można właściwie wszystko, uzbrajając się solidnie w cierpliwość, wyrozumiałość dla procedur administracyjnych i…na ryzyko. Wystarczy opanować know-how i, z pomocą Azjatów, rozkręcać własny biznes. Tak jak zrobił to pewien przedsiębiorca z Sopotu.

Jeśli można z Chin importować każdy produkt, w dodatku taki, za który nie trzeba słono zapłacić, to dlaczego nie skorzystać z tej możliwości? Tak rozumuje zapewne doświadczony przedsiębiorca, nie przepuszczający nadarzającej się okazji do zarobienia. Żółtodziób w biznesie podchodzi z większą ostrożnością, kalkuluje koszty, ryzyko, różnice kulturowe i Bóg wie, co jeszcze. Byle tylko nie potknąć się na starcie i nie zwichnąć sobie nogi.

Właściciel toru gokartowego w Sopocie – Wyścigi podjął rękawicę i chyba tej decyzji nie żałuje. Co prawda miał świadomość, że ziemia po której stąpa to dla niego terra incognita, ale dał radę.

Chińskiego kontrahenta znalazł – jakżeby inaczej – w sieci, nawiązał z nim kontakt telefoniczny, dogadał się (jakkolwiek nie obyło się bez problemów komunikacyjnych) i w rezultacie kupił 30 gokartów. Miał wprawdzie pecha, bo kontrola celna spośród czterech kontenerów, za cel obrała sobie dwa, w których przewożono akurat jego nabytki. Efekt? Gokarty dotarły do miejsca przeznaczenia, czyli do Trójmiasta via Hamburg 1,5 miesiąca później niż pierwotnie planowano. Azjatyckie perypetie nie zniechęciły jednak obrotnego przedsiębiorcy, który postanowił kontynuować penetrację tamtejszego rynku.

Tym razem „na tapecie” znalazły się elektryczne mini-busy, sylwetką przypominające nasze rodzime melexy. Znów transport z przygodami, bo załadowane w Chinach do kontenera pojazdy zostały przez przewoźnika nieprawidłowo zabezpieczone, w związku z czym doznały sporego uszczerbku. Kosztami obciążono załadowcę, więc nasz bohater uniknął, na szczęście, dodatkowych, nieplanowanych opłat.

Dziś jego cztery, poturbowane w transporcie morskim, eco-line’y w sezonie śmigają po ulicach Sopotu i Władysławowa, a także Westerplatte i Twierdzy Wisłoujście, służąc turystom i interesom naszego dzielnego przedsiębiorcy. Gokarty zaś śmigają po torze, którego biura mieszczą się w – nomen omen – kontenerach.

Wyceń import z Chin:


Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź