Wierzbicki: Trefl eksportuje zabawki do 50 krajów


eksportuje - Trefl
eksportuje - Trefl

Założona przez niego 30 lat temu spółka Trefl S.A. po raz drugi we wrześniu została Ambasadorem Polskiej Gospodarki 2015 w kategorii „Marka Europejska”. Kazimierz Wierzbicki, bo o nim mowa, z puzzli ułożył prawdziwe imperium, które zabawki eksportuje do około 50 krajów świata. Ponad 50% rocznej produkcji tej firmy trafia do zewnętrznych odbiorców. Z jej zakładu zlokalizowanego przy ulicy – nomen omen – Kontenerowej – towary pakowane są do kontenerów w Bałtyckim Terminalu Drobnicowym i wysyłane w świat.

ROZMOWA Z KAZIMIERZEM WIERZBICKIM, ZAŁOŻYCIELEM I PREZESEM GRUPY TREFL S.A.

Grupa Trefl to dziś prawdziwe imperium, składające się z trzech części: pierwotnej – puzzlowo-zabawkarskiej, sportowej i medialnej. Zdarzyło się Panu myśleć o odsprzedaży części lub całości jakiemuś inwestorowi?

Wprost przeciwnie. Jesteśmy firmą rodzinną i jako taka ma trwać jak najdłużej. Być może w dalszej przyszłości okaże się, że ci, którzy przejmą schedę nie będą mieli woli do jej prowadzenia – wtedy będziemy ewentualnie myśleć o wejściu na giełdę i takim podejściu czysto biznesowym. Póki co jednak, ten rodzinny kapitał funkcjonuje bez zarzutu, sprawdza się i ma duże, pozytywne znaczenie dla jakości naszej grupy.

Gdzie Trefl S.A. eksportuje produkty, które obecnie stały się Waszym okrętem flagowym, czyli gry planszowe?

Kiedyś głównym odbiorcą była Rosja – pustynia pod tym względem. Tam towar woziło się TIR-ami. Potem wybuchł kryzys ekonomiczny, kraj ten stał się trudnym partnerem, do tego doszły skomplikowane procedury celne, problemy polityczne. Mimo tych przeszkód, nasz wschodni sąsiad nadal pozostaje liczącym się partnerem. Jeszcze 5 lat temu najwięcej eksportowaliśmy do USA (Eksport do USA. Transport lotniczy i morski), teraz – do Niemiec i Wielkiej Brytanii, choć Stany Zjednoczone w dalszym ciągu zajmują są liczącym się partnerem biznesowym. Perspektywiczny pozostaje rynek azjatycki.

Czy nie jest tak, że fakt, że Grupa Trefl jest hegemonem na polskim rynku, a i znaczącym graczem europejskim, zabija Waszą innowacyjność?

Zdecydowanie nie. Najlepszym przykładem jest nowość, która już robi furorę wśród miłośników gier, a jeszcze nie rozwinęliśmy skrzydeł. Myślę o grze o nazwie „Roar”, łączącej w sobie możliwość użycia „planszówki” oraz tableta i aplikacji mobilnej jednocześnie. Czuję, że może w najbliższych latach stać się hitem. Generalnie, stawiamy na gry o charakterze dydaktycznym, z naszą ofertą docieramy do szkół i przedszkoli. Staramy się dyktować trendy, ale też czerpać od najlepszych – właściwie od światowego potentata w tej branży, niemieckiej firmy Ravensburger.

W tym roku założone przez Pana przedsiębiorstwo obchodzi 30-lecie istnienia. Jak to się stało, że z nauczyciela matematyki przeistoczył się Pan w rekina biznesu?

Owszem, studiowałem matematykę, ale tego przedmiotu nauczałem raptem miesiąc. Trafiłem na trudną klasę w jednej z gdyńskich szkół, gdzie młodzież raczej nie przejawiała – delikatnie rzecz ujmując – nadmiernego zainteresowania matematyką. Wtedy, będąc jednocześnie instruktorem siatkówki i koszykówki – jako zawodnik grałem m.in. w AZS Opole i Starcie Gdynia – poprosiłem dyrektora placówki o możliwość poprowadzenia SKS-ów, bo nie było chętnych. Kiedy zorientowałem się, z jakim zapałem dzieciaki uczestniczą w tych zajęciach, przychodząc na nie bez mrugnięcia okiem bardzo wcześnie rano – to zupełnie inna satysfakcja z pracy. Po czterech latach przyszło pierwsze wicemistrzostwo kraju szkół podstawowych, potem się to potoczyło i nastąpił wysyp medali w imprezach juniorskich. W sumie „trenerką” zajmowałem się, wliczając w to przygodę z reprezentacją Polski juniorek, 17 lat. Do odejścia od sportu skłoniły mnie różne nieczyste praktyki z udziałem sędziów, z którymi nie mogłem się pogodzić. Jednocześnie podczas tournée z drużyną Spójni po Holandii, Belgii i Francji, u jednego z naszych gospodarzy zauważyłem oprawione w ramy obrazy malarzy holenderskich, wykonane z… puzzli. Nikt w Polsce tego wówczas nie robił, dlatego postanowiłem, że będę pierwszy. Trzeba było samemu zaprojektować wiele urządzeń, w tym między innymi maszynę do wycinania puzzli, bo przecież takich „wynalazków” w kraju nie było. Dzisiaj mamy najszybsze mechanizmy na świecie, które potrafią w minutę wykroić 60 puzzli.

Brak komentarzy

Zostaw odpowiedź