Znikające kontenery


Znikające kontenery
Znikające kontenery

Znikające kontenery

Majestatycznie prujący fale oceanu kontenerowiec z równiutko poukładanym ładunkiem sprawia wrażenie, że załadowanemu towarowi w dopłynięciu do celu może przeszkodzić wyłącznie jakiś kataklizm sporego kalibru. Tymczasem w historii żeglugi zdarzały się… znikające kontenery, a ostatni taki przypadek miał miejsce w… gdańskim Porcie Północnym.

Ufając bezgranicznie w bezpieczeństwo przewozu kontenerów drogą morską, można czasem być zmuszonym do przełknięcia gorzkiej pigułki. Jak pewien Argentyńczyk – mieszkaniec Buenos Aires, który po rocznym oczekiwaniu na przypłynięcie nowiutkiego, luksusowego mercedesa i zacumowaniu kontenerowca, zdziwił się, że kontenera, w którym przewożono jego auto najzwyczajniej w świecie… nie ma (z pokrewnej „beczki” czytaj w „Ile palet do kontenera?„). Rozpłynął się. W wodach oceanu podczas transportu. Chłopina i tak miał szczęście w nieszczęściu, bo otrzymał odszkodowanie.

Niebawem upłynie prawie 20 lat od jeszcze bardziej spektakularnego epizodu, w którym główną rolę odegrały znikające kontenery. W 1997 roku z jednostki Tokio Express za burtę wypadły aż 62 kontenery – w jednym z nich zapakowano ponad 5 milionów klocków Lego. Dzięki temu na plażach całego świata do dziś można znaleźć elementy zabawek duńskiego producenta…

O tym, że dryfujące na falach kontenery nie są nadzwyczajnym zjawiskiem, przekonywał mnie onegdaj znakomity gdański żeglarz, Zbigniew Gutkowski, który uczestnicząc w rejsie wokółziemskim, bodaj na Zatoce Biskajskiej odebrał przez radio ostrzeżenie o możliwości zderzenia z kontenerami, które kilka dni wcześniej, zamiast do odbiorców, trafiły do wody.

Albo świeży przypadek z lutego 2016 roku. Ze statku Maerska na zacumowaną w sąsiedztwie jednostkę spadły dwa kontenery. Okazało się, że nie dopilnowano właściwego zamknięcia mocowań. Drobna nieuwaga, a konsekwencje mogą być dla armatora lub właściciela ładunku naprawdę kosztowne.

O ile przytoczone przypadki zdarzają się i pewnie są nieuniknione, o tyle sytuacja do której doszło kilka dni temu w gdańskim Porcie Północnym chyba przerosła moje wyobrażenia o żegludze kontenerowej. Otóż do terminalu DCT zawinęła duża jednostka, zajęła miejsce przy kei, ale zanim zdążyła rozładować towar, to… odpłynęła w siną dal, do innego portu. Ponoć dlatego, że przekroczyła ustaloną datę, a w kolejce czekały kolejne „planowe” kontenerowce.  Być może wypadki, jakie się rozegrały tylko pozornie są kuriozalne, ale niech mi ktoś wytłumaczy, kto poniesie koszty prawdopodobnie opóźnionej dostawy ładunku?!

Na tym blogu znajdują się także inne tematy poruszające szeroko pojęte zagadnienie spedycji morskiej, która polega na organizacji przewozu towarów statkiem.

1 Komentarz

  1. Avatar
    Przemo
    10 marca 2016

    Czy ostatni akapit nie opisuje przypadkiem sytuacji „cut and run”? 🙂

Zostaw odpowiedź